[Natalia]
W
jednej chwili Dawid zaskoczył mnie kolejną anielską sztuczką. Byłam ciekawa,
ile jeszcze takich rzeczy ukrywa w zanadrzu. A w drugiej chwili cały świat
runął. Pojawił się Mroczny anioł, który przybył… po mnie. Był chłodny i
wyniosły, cały ubrany na czarno. Czarne były też jego skrzydła. W jego głosie
słyszałam lekceważenie, a maska spokoju, jaką przybrał zwiastowała tylko burzę,
jaką zaraz rozpęta. Wyraźnie biło od niego chłodem i słabo zawoalowaną groźbą.
Wymiana zdań była krótka, a później zaczęli walczyć… Obserwowałam to z rosnącym
przerażeniem. Od razu widziałam, że Dawid przegrywa. Obu aniołom nie brakowało
umiejętności. Tamten był jednak silniejszy i szybszy. Obawiałam się tego, gdzie
ten czarny chce mnie zabrać. Bardziej się jednak bałam o Dawida. A jeśli tamten
go pokona? Za…zabije?
Nie,
nie mogłam tak myśleć. Dawid do tego nie dopuści. Dlaczego ja nie mogłam nic
zrobić? Musiałam siedzieć i patrzeć, a jedyne, co mogłam, to wierzyć w wygraną
Dawida. I wtedy dostał cios w łydkę. Widziałam jak się chwieje na rannej nodze.
Po chwili usłyszałam jego szept.
Gdy zablokuję miecze
między nami, złap za moje skrzydła. Musimy uciekać.
Jak? Dokąd? – Głupie pytania takiej sytuacji,
ale z przerażenia nie byłam w stanie myśleć racjonalnie.
Do domu Alicji. Nie
gadaj, tylko obserwuj uważnie!
Był
bardzo zdenerwowany. Zwykle się tak do mnie nie odzywał. Lekko przesunęłam się
na łóżku, by być bliżej niego. Skrzydła miałam w zasięgu ręki. Ponownie został
raniony, tym razem dostał cios w ramię. I wtedy rzucił się na przeciwnika,
blokując miecze. Jednym szybkim ruchem złapałam za jego skrzydło. Pióra były
miękkie i puszyste w dotyku. Nagle poczułam lekkie szarpnięcie i znaleźliśmy
się… gdzieś.
Miejsce
to przypominało kosmos. Dookoła było niebo, na nim gwiazdy. Widziałam
delikatny, mieniący się pył, wokół drobinki światła. Wszystko wolno wirowało
wokół nas. Spojrzałam w górę, potem w dół. W obu przypadkach ujrzałam bezkresną
pustkę. I wtedy znów poczułam szarpnięcie i wylądowałam na czworakach na
podłodze. W lewej dłoni zostało mi jedno z piór Dawida. Ups… Miałam nadzieję, że nie poczuł. Szybko się rozejrzałam. Na
szczęście to był strych. Wyjątkowo zagracony, ale nie brudny. Gdzieniegdzie jednak
zwisały pajęczyny. Były dwa okna. Pod jednym stała stara, wysłużona kanapa o
dziwnym odcieniu fioletu. Reszta pomieszczenia była zawalona kartonami, starymi
czasopismami, zauważyłam nawet kilka foteli, stojak na płaszcze i jakieś
przedpotopowe radio.
Nasłuchiwałam,
choć sądziłam, że nie narobiliśmy hałasu, ale to się wkrótce miało okazać. Wstałam
i otrzepałam spodnie. Dawid na pewno wymyśli, co dalej…
Dawid!
Jaka
byłam głupia, został przecież ranny! Dostrzegłam, że leży nieruchomo, z jego
ran spływała krew, pomieszana z jakąś czarną substancją. Obok, błyszcząc się w
promieniach zachodzącego słońca, leżał jego miecz. Nie trzymał go w dłoni.
Wypadł z niej… Poczułam strach. Czy anioły mogą umrzeć, nawet, jeśli ich
podopieczny żyje? Tego mi Dawid nigdy nie powiedział. Znałam go tak krótko…
Przewróciłam chłopaka na plecy, ostrożnie układając skrzydła. Był nieprzytomny.
-
Dawid! Dawid, słyszysz mnie? – Delikatnie nim potrząsnęłam. Bez efektu.
Dotknęłam jego czoła – wbrew moim oczekiwaniem było chłodne. Zbyt chłodne.
Spojrzałam
bezradnie na jego rany. Nie umiałam tego opatrzyć. Zresztą, to anioł, co jest
skuteczne w jego przypadku? Potrzebuję Amelii, gdzieś musi tu być. Podeszłam do
drzwi, delikatnie je uchyliłam. Znajdowały się u szczytu schodów, prowadziły prosto
do pokoju Alicji. Modląc się, by moja przyjaciółka już spała, zeszłam cichutko
po schodach. Wszędzie już były pogaszone światła, a pod drzwiami Alicji nie
migały żadne cienie. Teoretycznie spała.
Delikatnie
zapukałam, tak, aby jedynie dać znak Amelii i odsunęłam się w róg korytarza,
tuż za drzwiami, na wszelki wypadek. Oczekiwałam otwieranych drzwi, jednak
zobaczyłam jak Amelia przenika przez nie, zupełnie jak dziś mój Opiekun i
rozgląda się wokół.
-
Amelia, to ja, Natalia – szepnęłam, wychodząc z kąta.
Zobaczyłam
jak anielica łapie się za serce i z niepokojem się we mnie wpatruje.
-
Natalka, co tu robisz?! – krzyknęła. – Gdzie Dawid?
-
Potrzebuje twojej pomocy. Niedawno siedzieliśmy u mnie w pokoju – tłumaczyłam
jej szeptem, jednocześnie ciągnąc na górę – gdy pojawił się jakiś czarny anioł.
Ranił Dawida, a ten nie odzyskuje przytomności. W ostatniej chwili zabrał mnie
tutaj.
-
Zabrał? Ale jak? – zapytała Amelia. Przyspieszyła kroku.
-
Nie wiem. Tak jakby nas… teleportował. Byliśmy w miejscu, które przypominało
kosmos i…
-
Tunel – rzekła z podziwem, przerywając mi. - Zdolny jest. Wędrować nim umieją
tylko najlepsi aniołowie. A zabrać pasażera nieliczni. - Spojrzała w tym
momencie na mnie.
-
Możesz się mniej zachwycać zdolnościami Dawida, a bardziej przejąć się jego
ratowaniem? – syknęłam.
-
A co ja innego robię? Nie widzę jednak jego przyszłości. Jest w niej zbyt wiele
niewiadomych – odpowiedziała.
Weszłyśmy
już na strych. Podbiegłam do miejsca, gdzie leżał Dawid, Amelia za mną.
Chłopak
wciąż nie odzyskał świadomości. Przyklęknęłyśmy obok.
-
Widzisz? – Wskazałam jego rany anielicy. – Są jakieś dziwne.
Amelia
przyjrzała się dokładnie i zbladła.
-
Co jest? – spytałam, podenerwowana jej reakcją.
-
Jest… Jest bardzo źle. Spójrz na tą wydzielinę. – Wskazała czarną substancję. –
To znak, że miecz Mrocznego był zanurzony w truciźnie. I to w wyjątkowo
specjalnej.
-
Czy ona go zabije? – wyszeptałam.
Amelia
zamknęła oczy, jakby bała się na mnie spojrzeć.
-
W ciągu kilku dni.
Zerwałam
się na równe nogi.
- Nie! To niemożliwe! – krzyknęłam.
-
Cicho! Obudzisz wszystkich.
-
Tak nie może się skończyć – załkałam. Czułam się bezsilna, zupełnie jak wtedy,
gdy walczył. O mnie. – Dawid nie może umrzeć.
Amelia
chwyciła mnie za rękę i pociągnęła w dół. Dałam się poprowadzić, przytuliła
mnie.
-
Walczył, aby cię ochronić. Znał ryzyko. Wszyscy je znamy.
-
Ale my nie znamy was – chlipałam jej w ramię. - A jednak w moim przypadku jest
inaczej i nie umiem siedzieć bezczynnie. Umiera przez to, kim się stałam, bo
inaczej Mroczni nigdy by się mną nie zainteresowali. Co ta trucizna z nim robi?
– Byłam zdeterminowana zrobić wszystko, by go ocalić.
Amelia
spojrzała w zamyśleniu na chłopaka.
-
Jest sprzecznością samą w sobie. Najpierw zadaje silny ból, jednak niedługo
później odbiera świadomość, wzrok i czucie. Gdy już je wszystkie straci, zaczną
niszczyć się narządy. A na samym końcu jad zatrzymuje serce. To potrwa kilka
dni. Cztery, może więcej, zależy jak jest silny. Organizm jednak stawia słaby
opór.
-
Co z samymi ranami? – spytałam.
Westchnęła.
-
Od nich nic mu nie będzie.
-
Jak to? – Byłam zdziwiona tym stwierdzeniem. Powoli zaczęłam ocierać łzy.
Chciałam działać.
-
Takie rany to nic wielkiego dla nas. – Machnęła dłonią. - W zakresie naszych
mocy jest leczenie samego siebie. Oczywiście ciosu w serce czy czegoś podobnego
nie uleczymy. Rany owszem, bolą nas, działają tak samo jak w przypadku ludzi,
ale nie na długo. Przyjrzyj się ranie na nodze, jest na wpół zagojona. Do jutra
obie zagoją się całkowicie. Dlatego Mroczni zawsze pokrywają swe klingi
truciznami. Zwykle jednak są to delikatne trucizny, na które mamy antidotum lub
których działanie samo mija po krótkim czasie – powodują omdlenia, chwilowe
osłabienia, na parę dni odbierają wzrok… Mroczni chcą jedynie powstrzymać na
krótko naszą uwagę, nie zabić. Ta trucizna jest niezwykle rzadko używana, tak
rzadko, że nawet nie znamy jej nazwy. Nazywamy ją Niszczycielką. Krąży już w
jego żyłach, niszcząc organizm. I nie mamy na nią lekarstwa…
Zacisnęłam
ręce w pięści.
-
Musi jakieś istnieć! – rzekłam natarczywym szeptem.
-
Nawet jeśli, to my go nie posiadamy.
-
A Archaniołowie, Mistrzowie, czy jak oni się tam zwą? Wiedzą chyba, że Dawid
jest ciężko ranny. Nie mogą mu pomóc?!
- Nie. – Amelia pokręciła głową na
podkreślenie swych słów. Wstała z ponurą gracją. – Zrozum, oni też nie znają
lekarstwa. A Mroczni nam go nie dadzą. Bo zastanów się - niby z jakiej racji?
Sami go zranili. I dalej będą cię szukać. Wiedzą, że Dawid wkrótce umrze.
Przybędą po ciebie. W tej chwili nie wiedzą, gdzie jesteś, wytropienie ciebie
zajęło im zapewne kilka tygodni. Każdy podopieczny jest chroniony, takim jakby
czarem, dzięki swojemu Opiekunowi. Gdy Dawid umrze, już nic cię nie ochroni i
tylko szybciej cię znajdą.
Także
wstałam. Wzrostem dorównywałam anielicy, dzięki czemu mogłam patrzeć jej prosto
w oczy.
-
I naprawdę nic nie możemy zrobić? Dawid uzdrawia. Czy siebie nie mógłby…?
Znowu
pokręciła głową jak jakiś zabawkowy piesek do samochodu.
-
Ciebie uleczył pod wpływem silnych emocji. Nie panuje jeszcze zbytnio nad tym.
Zresztą jest nieprzytomny. I już się nie ocknie. Jeśli antidotum istnieje, to
tylko w Piekle.
Moja
mina musiała chyba za dużo zdradzić, gdyż Amelia natychmiast dodała:
-
Nie waż się o tym myśleć. Dawid umiera, bo chronił cię przed Piekłem, a nie po
to, byś się tam pchała dla niego.
Ale
ja już podjęłam decyzję. Stałam nad ciałem chłopaka, który prawie stracił
życie, by moje ocalić drugi raz. Byłam mu to winna.
-
Muszę spróbować. Tak czy siak tam wyląduję, więc chcę mieć przynajmniej tę
świadomość, że się starałam. – Byłam zdecydowana wcielić mój pomysł w życie.
-
Nie pozwolę ci na to – powiedziała Amelia, krzyżując ręce na piersi. Jej twarz
wyrażała upór, a blond loki nie nadawały jej słodkiego wyglądu. Oj nie. - A nawet jeśli, to i tak nie zdołałabym cię
tam zabrać. Poza tym, ty też nie możesz się od niego oddalać. W przypadku, gdy
nie może się ruszać, oddalając się za mocno, udusisz go. – Miała triumfalną
minę, sądząc, że tego argumentu nie przebiję.
-
Nieprawda. – Spojrzałam jej prosto w oczy. - Mogę się od niego oddalać.
Przeprowadziliśmy próbę… Niedługo po powrocie moim ze szpitala.
-
Może się od ciebie oddalać? - Amelia wytrzeszczyła oczy. Po chwili odeszła
kilka kroków i opadła na fotel, chowając twarz w dłoniach. – Jesteś coraz
bardziej wyjątkowa. Zastanawiam się, co takiego było w tym wypadku, że cię tak
zmieniło. Wielu ludzi, którzy mieli przydzielonych Opiekunów, miało wypadki i
nigdy coś takiego się nie zdarzyło.
Wzruszyłam
ramionami. Ta kwestia, w tej chwili, najmniej mnie obchodziła.
-
Przenieśmy go gdzieś – powiedziałam.
Wspólnymi
siłami podniosłyśmy Dawida (był zadziwiająco lekki) i położyłyśmy na zauważonej
wcześniej przeze mnie kanapie pod oknem. Księżyc oświetlił jego rany,
skrzywiłam się.
-
Trzeba by to jakoś oczyścić.
Amelia
skinęła głową i zniknęła w drzwiach. Po kilku minutach wróciła i zastała mnie
jak przyglądam się jego twarzy. Podeszła do kanapy. Postawiła miskę wypełnioną
ciepłą wodą, o jej krawędzie przewiesiła dwa czyste kawałki materiału.
-
O czym myślisz? – spytała i delikatnie zaczęła zmywać krew i wydzielinę z nogi
wilgotną ściereczką. Rany już nie krwawiły, a trucizna była już we krwi anioła.
Wzięłam
drugą i zajęłam się ramieniem, chowając twarz za włosami.
-
Zastanawiam się… Co chciałaś powiedzieć wtedy w szpitalu, gdy Dawid ci
przerwał? Mówiłaś coś o tym, co mu dało moc uzdrawiania.
Zerknęłam
na nią przez kurtynę włosów. Zagryzła wargi.
-
Dawid nie chciał, abym ci mówiła. I nie powiem. To należy do niego.
-
To ma coś wspólnego ze mną? – pytałam dalej, płucząc ściereczkę.
-
Zdecydowanie.
-
Więc, co to?
-
Natalia, nie naciskaj.
-
Dobrze – westchnęłam.
Skończyłyśmy.
Amelia ponownie zniknęła na dole i już tam została, czuwając przy Alicji. Tak
jak kiedyś Dawid przy mnie.
Teraz
role się odwróciły i nie wiadomo, czy to wszystko kiedyś wróci do normy. Znów
popłynęły łzy. Znałam go tak krótko, ale on był przy mnie cztery lata.
Opiekował się mną, dbał o mnie. Po powrocie ze szpitala, wciąż przy mnie był. I
choć sądziłam, że będzie inaczej, nigdy jego obecność mi nie przeszkadzała.
Rozmawiając z nim dowiedziałam się wiele o Niebie, o jego dzieciństwie, o tym
czasie, który spędził na Ziemi ze mną… Wyznał mi wiele rzeczy, których nigdy
nie powiedział Amelii. Kilka razy się zastanawiałam, jakim cudem wytrzymał tyle
czasu w samotności. Odpowiedział wtedy, że bardzo mnie polubił i uwielbiał mnie
obserwować. Ponadto, gdy się spotykałam z Alicją, on widział się z Amelią. To
wystarczało. Opowiedział mi też o Bartku, aniele, z którym się zaprzyjaźnił, a
który opiekował się moim sąsiadem, Piotrkiem. Pamiętam, że wyprowadził się
kilka lat temu, najpierw do rodziny, później pojechał na studia, gdzieś na
drugi koniec Polski.
Dlaczego
los jest tak okrutny? Chciałabym go uratować, ale nie ma nikogo, kto by mi
pomógł. Nikogo. W mojej głowie rozbrzmiała stara piosenka, prawie przeze mnie
zapomniana.
„Dziwny świat, zabrał wszystko, co
dał, zepchnął w noc i zostawił nas. Gdzie teraz jesteś, czy jesteś sam? Tak jak
ja.”
(…)
„Cały czas, rzucam prośby na wiatr.
Niech ten świat odda wszystko, co skradł. Gdziekolwiek jesteś, ja chcę być tam,
gdzie Ty.”
Chwyciłam
Dawida za rękę.
-
Wróć, proszę…
***
Spojrzałam
na zegarek. Była piąta rano. Przetarłam zmęczone oczy. Musiałam wyglądać
strasznie, odkąd opuściła mnie Amelia, cały czas płakałam. Około pierwszej w nocy
zasnęłam, ale co pewien czas budziłam się, przerażona koszmarnymi snami.
Objęłam się ramionami, na samo ich wspomnienie, dostawałam dreszczy. Uciekałam
przez ciemne miasto, za mną podążał czarny anioł. Twarz miał zakrytą kapturem,
skrzydła szeroko rozpostarte. Miecz lśnił złowrogo w jego dłoni. Śmiał się. To
było przerażające. Złośliwy śmiech i ciągle powtarzane słowa: „Nie uratujesz go
nigdy. Nigdy, nigdy, nigdy…”. Anioł nieubłaganie się do mnie zbliżał, wkrótce
upadałam na ulicę. Wznosił nade mną miecz, gotowy do ciosu… Wtedy sceneria
zmieniała się. Znikało miasto, bloki po obu stronach, lampy… Znajdowałam się w
ciemnościach jakiś jaskiń czy czegoś podobnego. Skradałam się tuż przy ścianie,
czując za sobą czyjąś obecność, nie odwracałam się jednak. Szukałam czegoś lub
kogoś. Gdy dochodziłam do rozwidlenia drogi, szłam zawsze tą, która skręcała w
lewo. Sen kończył się przy końcu drogi. Czułam wtedy nieokreślone
niebezpieczeństwo…
Potrząsnęłam
gwałtownie głową, chcąc pozbyć się tych wizji. Musiałam teraz wszystko sobie
poukładać w głowie. Była sobota. Powinnam teraz szybko wrócić do domu,
doprowadzić się do porządku i udać, że wszystko jest dobrze. Powiem rodzicom,
że wybieram się na zakupy, potem odwiedzę koleżanki… Wrócę pod wieczór. Tak, to
będzie dobry pomysł. Tylko jak się tu dostanę potem? Hmm… Pomyślę, nad tym
później.
Ruszyłam
do drzwi, ale coś mnie zatrzymało w miejscu. Spojrzałam na siebie. Ciągle byłam
w piżamie. O tej porze, na ulicy mogą być już ludzie. Muszę poprosić o pomoc
Amelię. Po cichu wymknęłam się ze strychu i na palcach podeszłam do drzwi
Alicji. Leciutko zapukałam. Amelia wyszła przez drzwi.
-
O co chodzi? – spytała. Otaksowała mnie spojrzeniem, ale nie skomentowała
wyglądu.
-
Potrzebuję ubrania. Muszę wrócić do domu, inaczej rodzice oszaleją z niepokoju.
Wrócę tu nad ranem. Jeszcze nie wiem jak.
Amelia
spojrzała na mnie uważnie.
-
Jeśli obiecasz, że będziesz absolutnie cicho i zabierzesz ze sobą wszystko
czego potrzebujesz, to wpuszczę cię do domu. Zdołasz przemknąć niezauważona –
oświadczyła.
Prawie
rzuciłam się jej na szyję z radości.
-
Dziękuję.
-
Co do ubrań… Nie mogę dać ci nic od Alicji, bo zauważy, bardzo dba o ubrania.
Ale mogę dać ci coś swojego.
Uniosłam
brwi, zdziwiona.
-
Skąd?
-
A skąd Dawid wziął miecz?
Zamrugałam
zdezorientowana.
-
W zasadzie pojawił się znikąd. Gdy zerwał się z łóżka, broń pojawiła się w jego
dłoni.
Amelia
pokiwała głową.
-
W niebie mamy swoje prywatne, nazwijmy to szafki. Trzymamy tam różne swoje
rzeczy. Gdy trzeba, w myślach możemy przywołać potrzebne nam przedmioty, jak
broń czy ubranie.
Anielica
uśmiechnęła się, choć jak zauważyłam, z trudem.
-
Dawid uwielbiał to. Mówił, że wtedy się czuł jak prawdziwy anioł, gdy to, co
pomyślał nagle się pojawiało. - Wyciągnęła rękę. W ułamku sekundy pojawiły się
w niej spodnie i koszulka. Po chwili podała mi też buty. Wszystko białe. W
koszulce, na plecach były wycięcia na skrzydła, lecz moje włosy skutecznie to
zamaskują. Dotknęły mnie jednak jej słowa, musiałam zaprotestować.
-
Nie mów jakby już umarł. Wciąż istnieje nadzieja.
-
Nadzieja, choćby słaba, jest lepsza od rozpaczy*. Ale ja nie widzę żadnej, Nat
– szepnęła Amelia i, odwróciwszy się, wróciła do pokoju.
*
„Nadzieja, choćby słaba, jest lepsza od rozpaczy.” Maria Brooks
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz